OWOCOWA EWANGELIA

Informacja pobrana z chcejezusa – OWOCOWA EWANGELIA

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”. (J 15, 9-17)

Plan jaki rozpisał nam Jezus jest jasny. Mamy tak „siedzieć” w relacji z Bogiem, by jego miłość mogła objawić się w pełni w naszym życiu. Mamy trwać, a więc mamy przekraczać siebie. To jest konsekwencja dialogu z wiecznością. Sami nieustannie ulegamy zmianie. Każda chwila naszego życia jednocześnie zbliża nas biologicznie ku śmierci. Dotknięcie miłości na 100% sprawia w nas jednak coś przedziwnego. Wchodzimy w rzeczywistość, która wykracza poza nasze ciała, poza umysły. Zwróć uwagę na jeden przedziwny szczegół. Bycie w Bogu sprawia, że trwa w nas owoc… Czy znasz owoc, który ma taką właściwość? Każdy owoc po jakimś czasie spada z drzewa, obumiera, gnije. Przekrojone nożem jabłko ciemnieje już po kilku chwilach. Nasze ciała podobnie- zmieniają się niemal bezpośrednio po ustaniu funkcji życiowych, sztywnieją, wychładzają się, ciemnieją. Miłość, w jaką wchodzimy dzięki obecności Boga uwalnia nas od śmierci, a więc od jednego z bolesnych skutków grzechu. To co czyni z nami Bóg sprawia, że cudownie „zastygamy” w życiu, które w Nim jest niezagrożone przemijaniem. 

To nie wszystko. Bóg nie chce w swym darze z siebie odciąć nas jednocześnie od wolności. My przywykliśmy do tego, że wszystko co bierzemy od innych, bardziej lub mniej nas od nich uzależnia. My natomiast niczego Bogu nie możemy zaoferować. Niczego mu dać co by uczyniło go lepszym niż jest. On dając siebie jednocześnie czyni nas sobą. Nasze podobieństwo do Stwórcy realizuje się na poziomie niewidzialnego wnętrza. Ono zrasta się z niebem, ono w nim przebywa, jeśli przykazania nie są dla nas tylko zapisanym surowym prawem. Dekalog staje się sztywnym regulaminem dla niewolników, gdy chcemy utrwalać pewien porządek z pominięciem jego autora. Nigdy nie dojrzymy życia w słowach- nie zabijaj, nie cudzołóż, nie mów fałszywie. Popatrz, że dlatego ludzie porzucają wiarę, bo uważają, że Bóg jest wrogiem ich szczęścia, że bycie w Kościele wysysa ich potencjał, zabiera im radość. 

Przyjaciel. To ktoś kto wszedł w naszą tajemnicę, komu otworzyliśmy znacznie więcej drzwi niż komukolwiek innemu. Dając w Wieczerniku swoje ciało Jezus nie chciał, by dojrzeli z nim tylko cielesne, zewnętrzne podobieństwo, ale żeby poczuli się uczestnikami jego misji zbawienia- obdarzania ludzkości pełnią życia. Do tego Jezus przygotowuje Apostołów, nie do członkostwa w organizacji, w ruchu religijnym ale do misji, która od momentu zmartwychwstania przekroczy ich ludzkie możliwości. Potrzebujemy Boga, by nie zaplątać się w niepełni, by nie wypalić się w samotnej walce o szczęście, które z wielkim trudem rodzi się w naszym życiu. Pragniemy trwać, jednak żyjemy w sposób, który to neguje. Wybieramy rozwiązania ryzykowne, nie tylko dla naszych ciał ale i dla duszy. 

Usiądź czasem, tak po prostu w ciszy… Popatrz na to jak wygląda nasza codzienność, nasze rozmowy, nasza praca, nawet sposób w jaki odpoczywamy. Pewnie mielibyśmy podobne spostrzeżenia. Wszystko się nam kruszy w rękach, ile nerwów, presji. Sypiemy się sami od tempa, w jakim daliśmy się rozpędzić. Chcemy tylko gromadzić i spożywać w nieskończoność owoce, a nie możemy dać niczemu trwania. Coraz bardziej odsłania się przed nami krajobraz wiary po pandemii. Nieznacznie opada kurz po wyczerpującej wojnie, jaka rozegrała się w nas na wielu polach. Wiele zapewne jeszcze odkryjemy, jednak dla wielu z nas zamknięcie pomogło się tak naprawdę otworzyć. Gdy padały biznesu, gdy nie mogliśmy wyjść z domu, odcięliśmy się od ludzi, których bardzo lubimy i kochamy, wtedy przejrzeliśmy na oczy. Dopiero teraz dotarło do nas jak puste były domy dla dzieci bez rodziców, jak smutne były małżeństwa, które nie miały dla siebie czasu, jak daleko byliśmy od naszych często schorowanych rodziców, gdy dla świętego spokoju wpadaliśmy do nich na chwilę, bo praca, delegacje, szkolenia, wymarzony urlop…Nie trwaliśmy, gubiliśmy życie, próbując je łatać na szybko jak na tani klej. Jak bardzo my- sami z siebie nietrwali pogrążaliśmy się w tej nietrwałości, nijakości? Jak bardzo chcieliśmy kraść życie, mieć je tylko dla siebie, zastygając w nim ze swymi chorymi ambicjami i słabościami. 

Im więcej widzę ludzkiego zagubienia, niespójności, wzajemnych wyrzutów, walki, przepychania się łokciami, rośnie we mnie silniejsza wdzięczność za to, że to nie my wybraliśmy Boga. To nie my stworzyliśmy sobie kogoś kto miałby nas zbawić, bo taki Bóg pociągnąłby nas na dno. To nie my wybraliśmy sobie odpowiedź na dylemat bycia po śmierci. Nie my wybraliśmy Boga, a więc to nie do nas należy czas i wieczność. Nawet najgorsze chwile mają w sobie zalążek nadziei na lepsze. To Bóg nas wybrał! Bóg dojrzał nas w tym pięknym świecie, lecz nie wystarczającym samemu sobie. On nas wybrał- ten doskonały, święty i nieśmiertelny. Wybrała nas jego miłość. Możemy trwać, a nie tylko przejść jak cienie przez historię. Kościół zatem to nie chwilowy magazyn na gnijące jabłka –  to skarbiec na owoce, które nieustannie dojrzewają, zanurzone w wieczności.

ks. Adam Kiermut