ZAPAL NAS

Informacja pobrana z chcejezusa – ZAPAL NAS

W ostatnim, najbardziej uroczystym dniu Święta Namiotów Jezus wstał i zawołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był dany, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony. (J 7, 37-39)

Powiem szczerze, że gdy przychodzi końcówka okresu Wielkanocnego a wraz z nim coraz więcej Jezus mówi o obiecanym Duchu Świętym to lekko kręci mi się w głowie. Zawsze mam duży problem z tym jak sobie a co dopiero innym opowiedzieć o tym całym Paraklecie. Dochodzę do wniosku, że całe te ognie, wody, wiatry, gołębie to coś lekko z gatunku black magic. Wszystkie te symbole od początku nie dają jakiegoś oglądu na rzeczywistość, nie pozwalają uchwycić prawdy. A może… właśnie tak ma być? Może ten ostatni największy prezent zmartwychwstałego Pana na już pozostać nieodgadnioną tajemnicą, czymś co bardziej mamy przyjąć sercem niż umysłem? Staramy się od wieków ubrać w słowa Boga, nie mogąc do końca pogodzić się z tym że to on się tym słowem stał, że się wypowiedział przez miłość. Duch Święty jest dźwiękiem tego wymawianego po wieczność Słowa, czymś bez czego nie dotrze ono do naszych uszu. Na te wielkie symbole Kościoła należy zatem spojrzeć tylko jako na pewne kierunki, pewne sugestie bo przecież Bóg jest czymś nieskończenie większym niż to co możemy o nim pomyśleć. Mamy kontrolę nad wodą gdy stoi z niewielkiej szklance podobnie jak z ogniem gdy odpalimy niewielką zapałkę ale gdy patrzymy na bezkres oceanu czy wnętrze wulkanu to uświadamiamy sobie że mamy na co dzień przy sobie zaledwie cząstkę czegoś czego nie potrafimy objąć. W obliczu żywiołu i jego potęgi człowiek może jedynie przyoblec się w pokorę

W dzieciństwie wpadł mi w oko pewien film, opowiadający o królestwie w odległej galaktyce. Aby pojednać dwa państwa ich królowie znanym zwyczajem postanowili aby pożenić ze sobą swoje dzieci- księcia Colwyna i piękną Lyssę. Niestety ceremonię ślubu zakłócają wrogowie, którzy zabijają wszystkich gości ceremonii. Oszczędzono tylko Lissę, która zostaje porwana. Cudownie także książę, choć ciężko ranny odzyskał przytomność opatrzony przez nieznanego starca. Niezwłocznie wyrusza na poszukiwanie ukochanej, trafiając ostatecznie do kryjówki bestii w Czarnej Fortecy. Aby wyrwać Lyssę z niewoli musi pokonać potwora. Nie pomaga jednak żadna broń jaką posiada przy sobie, nawet cudowny pięcioramienny miecz zwany glewią. Nagle młoda dziewczyna sugeruje aby Colwyn otworzył swą dłoń w którą wkłada mu płomień jaki przekazała mu w dniu zaślubin. Książę zrozumiał, że jest to autentyczna broń której żadna siła nie jest w stanie pokonać gdy ten ogień trzymają wspólnie. Nie muszę chyba opowiadać dalej i przekonywać, że cała historia kończy się, jak to zwykło w filmach radosnym happy endem. 

No dobrze. Co zatem ma wspólnego stary film z Duchem Świętym? Z jakiegoś powodu udało mi się zapamiętać tę bajkową opowieść choć minęło 25lat od czasu gdy ją poznałem. Choć widziałem później wiele produkcji to właśnie tę przywołuję gdy myślę dzisiaj o tym przedziwnym posłańcu z nieba. Czy właśnie nie on jest tym płomieniem, którego nie da się pokonać? Czy to nie on wypala nas do tego stopnia, że czyni naszą duszę nieśmiertelną? On dnia chrztu gdy rozpoczynamy modlitwę, gdy kierujemy myśli do Boga, gdy w sercu szukamy dobra to Duch dyskretnie szepcze nam do ucha- weź płomień, zapal się i stan tym czym ja jestem!  

Innym inspirującym mnie dziełem, tym razem statycznym jest ikona współczesnej polskiej artystki Grety Leśko. Jej dzieło ukazujące Zesłanie Ducha Świętego mówi wiele o samej postaci „dawcy darów drogich” Uczniowie oczekują w Wieczerniku. Jest to miejsce gdzie spotkali się z Panem po jego zmartwychwstaniu. Choć także zjawia się mimo zamknięcia, to jednak zaznacza swoją indywidualność. Przychodzi nieograniczony tym co ludzkie lecz inaczej niż to czynił Jezus. Rozgrzany płomień, który następnie się rozrywa i spada na każdego z Apostołów to z pewnością ten sam Duch, który spoczął na Nazarejczyku na początku jego misji. Tak to podkreślił św. Łukasz, który zestawił nam obie sceny. Trzecia osoba Trójcy „spoczywa” na tych, których nawiedza. Nie chce nas przestraszyć i spadać jak spadają na nas rozmaite nieszczęścia lub po prostu coś nagłego. Także i ten cudowny ogień Ducha spoczął na uczniach że ich napełnił. Są syci od tego blasku i płomienia, który nie spalił ich, nie narusza ich ciał lecz dotyka serc i umysłów. Przypominają teraz gorejące krzewy, które podobnie jak to widział Mojżesz wskazują na element boski, lecz nic nie tracą ze swej natury. Nie doznają uszczerbku. W środkowej części  izby dostrzegamy mroczną wnękę- grób ludzkiego serca, ogarnięty grzechem, lękiem i brakiem wiary. Właśnie tu rozwija się zwój ze słowem obietnicy zesłania Ducha Świętego. Jego żar rozjaśnia pomieszczenie, rozświetla tych, którzy za chwilę zaczną głosić wielkie dzieła Boże. Kościół w wyobrażeniu malarski przybiera kształt nowego stworzenia. Ciała Apostołów są nienaturalnie wygięte, jakby wciśnięte w sferę. Rodzi to skojarzenia z łonem, miejscem gdzie formuje się nowe życie. Za chwilę ukaże się ono, dając nadzieję i radość całemu światu. Młodość Kościoła jest zachowana dzięki doskonałej duchowej płodności Ducha Świętego.  Jak słusznie ujął to ks. prof. Jan Sochoń my nie możemy się wręcz bez niego obejść. Duch Święty obejmuje każdego z nas z osobna, udzielając się w naszym codziennym, zwykłym życiu. Gdyby tak nie było, nie bylibyśmy w stanie niczego ukochać, zamknięci w polu własnego egoizmu. Duch Święty musi przyjść tam jak nawiedził uczniów. On musi nas dotknąć byśmy mogli wyjść z siebie i ruszyć w drogę osobistego powołania.

ks. Adam Kiermut