Ochrzczony…

Informacja pobrana z chcejezusa – Ochrzczony…

Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć od niego chrzest. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” Jezus mu odpowiedział: „Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły się nad Nim niebiosa i ujrzał ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego nad Niego. A oto głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. (Mt 3, 13-17)

Jesteśmy razem z Jezusem niedaleko miejsca, gdzie rzeka Jordan symbolicznie umiera, wpadając w słone wody Morza Martwego. Czy nie był to los całej ludzkości? Czy w tym kierunku nie zmierzał przez grzech każdy z nas? Zanim pojawił się Jezus, śmierć prowadziła każdego bez wyjątków ku krainie umarłych, skąd nie było powrotu. Grzech bowiem zabrał nam życie. Zabrał mu boży blask i piękno. Nieustannie panoszy się po świecie stworzonym z miłości przez Boga i psuje nam jego obraz.
Jezus nie wybiera sobie jako Bóg wyjątkowego miejsca, by się objawić tłumom. Przychodzi tam, gdzie wszyscy szukali nadziei na uwolnienie i oczyszczenie ze swoich win. Zobaczył chyba tę głęboką tęsknotę człowieka za utraconym szczęściem.
Czy rzeczywiście Jezus potrzebował chrztu? Oczywiście, że nie! My go potrzebowaliśmy! On uczynił to dla nas. Chcąc odkupić ludzkość, pragnie postępować według sprawiedliwości swego Ojca. Według niej człowiek zgrzeszył i winien był śmierci. Jezus jako człowiek, wraz z tą zranioną i osłabioną ludzkością wchodzi do wody, by być z nią solidarnym. Jako Bóg i człowiek mógł nie tylko potwierdzić wolę wejścia na drogę nawrócenia poprzez obmycie w wodach Jordanu. On mógł każdy z grzechów rzeczywiście zgładzić, prawdziwie zmyć z nas zmazę przyklejoną przez wieki do naszej natury. Nikt z nas nie mógł tego dokonać. Dlatego Jan ustępuje Jezusowi, bo oczami wiary dojrzał tę dziejową sprawiedliwość, jaka musiała się w tej chwili dokonać.
Wykraczała ona daleko poza granice naszego umysłu. Bo jak niby pojąć to, że Stwórca chce przyjąć chrzest od swego stworzenia? Jak ogarnąć to, że Bóg przychodzi, aby wybawić nas z grzechów, biorąc je na siebie? Miejsce nad Jordanem, gdzie spotkał się Jan i Jezus, było zapewne otoczone bujną roślinnością i ocienione drzewami, które tworzyły zieloną aleję rozciągniętą wzdłuż rzeki. Mało jest takich miejsc w krajobrazie Ziemi Świętej. Duchowo jednak to miejsce było pełne mroku, brudu i brzydoty. Było miejscem, gdzie setki osób oddawało swoje grzechy, upadki, pozostawiało ciężkie rany zadane miłości. W wodach Jordanu mogli się przejrzeć i odkryć prawdę o sobie. Gdy do tej wody wchodzi Jezus, grzęźnie w tym ciężkim, czarnym mule naszych win.
Nie brudzi się jednak od niego, bo śmierć nie ma nad nim władzy. Nie słabnie jak my od naszych grzechów i nie marnieje. Jak na obrazie Piera della Francesci, Jezus staje w słupie światła, rozpromieniony miłością Ojca i Ducha Świętego. Baranek Boży gładzi grzech świata. Każdą winę, każdą skazę i każdą słabość. Odtąd ludzkość nie płynie już wartkim strumieniem przemijania ku wiecznej zagładzie. W wodzie chrztu doznajemy uzdrowienia.
Modlitwa chrześcijańska zawsze powinna rodzić się z głębokiej wdzięczności Bogu za to przedziwne uwolnienie. W Jezusie jesteśmy pełni światła, mamy w sobie nadzieję, którą możemy wskrzesić mimo wielu cieni i mroków codzienności. Moje wady, przewinienia i złe wybory nie muszą wiązać się z nieuchronną śmiercią. Bóg swą obecnością zapewnia o tym, że mnie nie zostawi. Jestem jego synem.
Te słowa wypowiada Bóg, zanurzony całkowicie w mojej niemocy. Woda chrztu jest wodą życia. Jest łaską, darem chwili, w której sam Zbawiciel mnie odnalazł w ciemnej dolinie śmierci, ku której zmierzałem.
Wracaj do tego przedziwnego światła, codziennym nawróceniem, żalem za grzechy i świadectwem chrześcijańskiego życia. Nie zapominaj jak ważny jesteś w oczach tego, który przychodzi tak jak kiedyś nad Jordan tak też dzisiaj- do ciebie.

ks. Adam Kiermut