Żeby móc dawać, trzeba brać ze źródła

Informacja pobrana z bialystok.oaza.pl/dk – Żeby móc dawać, trzeba brać ze źródła

artykul_88_fotoRekolekcje – nieżyciowe wymaganie, czy życiowa szansa?

Pośpiech, nawał obowiązków, kontaktów, spotkań; kalendarz nie mieści spraw, które trzeba natychmiast załatwić, a wszystkie są „na wczoraj” lub „przedwczoraj”. Praca, w której za coraz mniejsze pieniądze wymagają coraz więcej zaangażowania i dyspozycyjności. Coroczne podchody o urlop – już nawet nie o jak najdogodniejszy termin, lecz o to, by go w ogóle dostać. Ciągle to samo: troska, żeby związać koniec z końcem, zapewnić rodzinie już nawet nie luksus, lecz tylko to, co niezbędne do życia. Trudne czasy. „Gorzej niż za komuny” – mówią niektórzy, obdarzeni gorszą pamięcią.

I oto w cały ten zgiełk wchodzi Jezus z propozycją, by znaleźć dla Niego specjalny czas. Chce od Ciebie (aż/tylko) kilku lub kilkunastu dni, w których odsuniesz się od zgiełku tego świata, by zakosztować innego życia. Chce dać Ci niepowtarzalną szansę doświadczenia mocy Jego Słowa (tak, aby ono naprawdę kształtowało Twoje życie), przeżycia piękna liturgii, zanurzenia w modlitwę, odnowienia Twojego małżeństwa, odkrycia na nowo sensu życia, nabrania sił na dalsze miesiące.
Powiesz, że to nadużycie; może oburzysz się, że to manipulacja. Zakrzykniesz, jak można wkładać w usta Jezusa własne słowa. Otóż nie – to nie jest żadna przesada, manipulacja, czy nadużycie. Powtarzam: przez zaproszenie, zachętę skierowaną do Ciebie ustami animatora, pary rejonowej czy diecezjalnej, przemawia do Ciebie i zaprasza Cię Jezus. Możesz, oczywiście, zbyć swego animatora, aż pójdzie mu „w pięty”, jak zbywa się nachalnych akwizytorów, pukających do drzwi. „Posłuchamy ciebie innym razem” – usłyszał św. Paweł od ateńskich mędrców-filozofów, kiedy usiłował im otworzyć oczy na fascynującą prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa. „Innym razem”, czyli: „nigdy”, czyli: „daj nam spokój z tymi bajkami”… Zobacz – tacy byli mądrzy, tacy intelektualnie „do przodu”, a jednak przeoczyli to, co najważniejsze. „Nie rozpoznali czasu swego nawiedzenia”…
Uważaj, żebyś nie poszedł w ich ślady. Bo może okazać się, że dopniesz na ostatni guzik wszystko inne: umeblujesz mieszkanie, dorobisz się samochodu albo i dwóch, wykształcisz dzieci, zwiedzisz pół świata, a przeoczysz to, co najważniejsze, to, co daje się zauważyć tylko wtedy, kiedy się zatrzymasz, oddalisz od rutyny codzienności, kiedy pozwolisz, aby do Twego serca dotarł wreszcie tyle razy zagłuszany głos Boga.
Oczywiście – z wyjazdem na rekolekcje wiążą się tzw. przeszkody obiektywne. Bo przecież naprawdę jest ciężko o urlop, naprawdę ciągle nie starcza pieniędzy, naprawdę trzeba opiekować się kimś chorym w rodzinie, sąsiedztwie. Jest zatem w tym wszystkim jakaś próba naszej wiary. Jeśli rzeczywiście nie sposób ominąć tych przeszkód, to widocznie taki masz czas, że Pan Bóg każe Ci przeżyć rekolekcje nie ruszając się z domu. Ale może jest zupełnie odwrotnie – może chwytasz się każdego pozoru, każdej wymówki, by przetrzymać bez rekolekcji jeszcze jeden rok?
Wiem, że słowa te są dość cierpkie, niedelikatne. Ale wiem też, że w naszym życiu jest aż za dużo rzeczy, których nie mamy odwagi nazwać po imieniu. Usprawiedliwiają mnie dwie rzeczy: po pierwsze – sam wielokrotnie doznałem łaski uczestnictwa i głębokiego przeżycia rekolekcji. Na własnej duszy doświadczyłem, jak dużo Pan Bóg potrafi uporządkować w krótkim czasie. W ciągu kilku, kilkunastu dni dokonuje w człowieku zmian, na które w codziennym życiu trzeba lat, na które niekiedy nie starcza całego życia. Po drugie – po prostu dobrze Ci życzę. W przeciwieństwie do wszelkiej maści akwizytorów, dealerów i przedstawicieli handlowych, nie mam w tym żadnego osobistego interesu. Po prostu wiem, jakim błogosławieństwem są rekolekcje i pragnę, byś i Ty się o tym przekonał.
Wejdź w głąb swego sumienia i odpowiedz, jak jest naprawdę. Czy faktycznie robisz wszystko, co w Twojej mocy, aby przeżyć ten święty czas?
Nasza dojrzałość chrześcijańska na pewno nie zależy wprost od tego, w ilu i jakich rekolekcjach wzięliśmy udział. Można ich mieć za sobą dziesiątki i nadal być „starym człowiekiem”; można pojechać raz czy dwa – i wrócić odmienionym na resztę życia. Te skrajności są jednak tylko wyjątkami, które potwierdzają pewną regułę: nasze życie duchowe wprost woła o to, byśmy co jakiś czas (znawcy od spraw duchowych powiedzą pewnie, że przynajmniej raz w roku) oderwali się całkowicie od zgiełku codzienności, zasłuchali w głos Boży i odczytali wolę Bożą dla naszego życia.
W przypadku członków Domowego Kościoła sprawa jest jeszcze bardziej złożona. Nie wystarczą – przy całym szacunku dla ich wartości – „pierwsze z brzegu” rekolekcje. Trzeba, abyśmy byli konsekwentni: wstępując do wspólnoty zdecydowaliśmy się na pewną DROGĘ, która – w przemyślany, logiczny, nieprzypadkowy sposób – prowadzi od punktu do punktu w stronę określonego celu. Te punkty to (oprócz I i II roku pracy w kręgu) oaza I, II i III stopnia, ORAR I i II stopnia. Zanim rzucimy się w wir rekolekcji tematycznych, wypadałoby (najlepiej po kolei!) przeżyć rekolekcje z zakresu formacji podstawowej. Dopiero wtedy wolno nam będzie mówić, że wiemy, czym jest Domowy Kościół. Nie zaczynajmy od deseru, by potem przejść do drugiego dania i zupy, a potem narzekać, ze obiad był do niczego… Jedzmy po kolei! A przede wszystkim – w ogóle jedzmy z bogato zastawionego stołu (=jedźmy na rekolekcje…).
Nie bądźmy duchowymi „niejadkami”. To grozi anemią…
Tomasz Strużanowski”
Źródło: www.gdansk.oaza.pl – archiwum